„Mój Pionowy Świat”, Jerzy Kukuczka

                     Pomyślałam ostatnio, że dawno już nie było na blogu żadnej recenzji książki. A przecież tak dużo ich w ostatnim czasie przeczytałam. Tematyka oczywiście niezmienna. Góry, góry i jeszcze raz góry! Uważam, że należy promować książki o tematyce górskiej, bo bardzo często są niedoceniane. A to wielki błąd.

„Mój Pionowy Świat”  to jedna z moich ulubionych książek, konkurować z nią mogą tylko dzieła Tadka Piotrowskiego (to już temat na następny post). Moim zdaniem Jerzy Kukuczka był najwybitniejszym himalaistą w historii nie tylko polskiej, ale i światowej. To prawda, że Reinhold Messner wygrał „wyścig” i jako pierwszy zdobył 14 ośmiotysięczników. Jednak to Jerzy Kukuczka był największym zdobywcą. Celem było zdobycie wszystkich szczytów nową drogą lub zimą. I tak się stało! Kukuczka nie miał sobie równych. Chyba wszyscy znają słynne słowa „Nie jesteś drugi, jesteś wielki” skierowane do Polaka przez samego Messnera. To tylko potwierdza, jak wielkim człowiekiem był Jerzy Kukuczka.

„Mój Pionowy Świat” jest zbiorem osobistych zapisków autora z wypraw w Himalaje. To niezwykła opowieść o wielkim harcie ducha, nadzwyczajnej woli walki i niespotykanej sile. „W ciągu miesiąca intensywnego życia w górach przeżywa się kilka lat. To jest zajęcie dla ludzi zachłannych na życie. A życia jest człowiekowi za mało”. 

Książka najdokładniej opisuje wszystkie himalajskie wyprawy Kukuczki. Pierwsze zdobyte szczyty wspólnie z Wojtkiem Kurtyką, tragiczną wyprawę na K2 z Tadkiem Piotrowskim i późniejsze wyprawy z Wandą Rutkiewicz czy Arturem Hajzerem. „Nie ma w niej odpowiedzi na uparcie przez wielu stawiane pytanie o sens wypraw w wysokie góry. Nigdy nie odczuwałem potrzeby podobnej definicji. Szedłem w góry i pokonywałem je. To wszystko”.

Polecam książkę wszystkim, bez wyjątku, nawet osobom którym góry są zupełnie obce. To przepiękna i bardzo budująca opowieść o wielkiej pasji. O pasji dla której Jerzy Kukuczka poświęcił życie.

źródło zdjęcia

„Zwyciężyłem, nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nie określoną  granicę między kalkulowanym ryzykiem, a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się.”

„Tygrysy Himalajów” Fritz Rudolph

                         Nieco ponad tydzień temu obchodziliśmy sześćdziesiątą rocznicę zdobycia Mount Everestu. Jako pierwsi, na najwyższym szczycie Ziemi, 29 maja 1953 roku, stanęli Sir Edmund Hillary i Sherpa Tenzing Norgay. Przez ponad trzydzieści lat góra opierała się, nie pozwalając żadnemu człowiekowi na zdobycie jej wierzchołka. Przez ten czas wielu próbowało i wielu z nich na zawsze już pozostało na stokach Everestu. Bogini Matka Ziemia była nieugięta. Cena musiała być wysoka. Jednak z każdym rokiem doświadczenie wspinaczy było coraz większe. Każdej wiosny powracali oni z zapałem i nowymi pomysłami.  Zdobycie wierzchołka było więc tylko kwestią czasu.

Autor książki tak opisuje moment zdobycia Everestu: „Tenzing zakopał w śniegu wierzchołka paczuszkę cukierków i mały czerwono-niebieski ołówek, ofiarowany mu przez córkę Ninę- jedyny dar, jaki mógł tu ofiarować bogom. Byli dla niego łaskawi- jemu, synowi biednego kulisa ofiarowali zwycięstwo nad Czomolungmą! Znalazł się w końcu na upragnionym szczycie. Potem zwrócił myśl ku tym wszystkim, których zatrzymała u siebie Bogini Matka i nie zwróciła ich domom i rodzinom. Nigdy by z Edem nie wyszli na szczyt gdyby nie ci, co przed nimi torowali ślad. Każdy z nich dochodził wyżej niż poprzednio- oni ostatni, odkryli tylko malutką część drogi!”

„Tygrysy Himalajów” to książka, która opowiada o pierwszych wyprawach na ośmiotysięczniki. Czytałam ją już jakiś czas temu, ale myślę że właśnie teraz jest najlepszy moment aby napisać o niej kilka zdań.

źródło zdjęcia

„Książka ta jest opowieścią o Chong Norbu, dziecku pasterskiej osady Dhimbup, leżącej u stóp Everestu, najwyższej góry świata (…). O nich właśnie , o tych niezbędnych, nieznanych, nieuwiecznionych towarzyszach zwycięstw białych ludzi opowiada historia Chong Norbu. Opowieść ta opiera się na historycznych zdarzeniach i idzie śladami rzeczywistości. Tysiąc innych imion stanąć by mogło obok imienia Chong Norbu. To imię zostało nadane literackiej postaci, której najbliższym wzorem był Ang-Tsering, bohater wypraw na Nanga Parbat i Chogori. Życie Chong Norbu jest życiem tysięcy jego współbraci.”

Książka ta opisuje historię zdobycia Everestu i Nanga Parbat. Dzięki niej możemy dowiedzieć się jak wyglądały pierwsze wyprawy w góry najwyższe. Jak organizowano karawanę, jaką drogą docierano do lodowca. Wreszcie jak wytyczano szlak i jak w tamtych czasach wyglądała wspinaczka.

Jednak historia podbojów jest tylko tłem dla opowieści o życiu Sherpów. Głównym bohaterem jest opisany wyżej Chong Norbu. Dzięki książce możemy poznać problemy i trudy życia Sherpów. Obserwujemy jak zwykli tragarze nabywają umiejętności wspinaczkowych i stają się prawdziwymi Tygrysami Himalajów. Jesteśmy także świadkami narodzin przyjaźni pomiędzy Tygrysami i Sahibami. Tygrysy stają się równymi kompanami dla wspinaczy. Wspólnie dokonują rzeczy wielkich.

Myślę, że to książka od której powinno się zaczynać przygodę z literaturą o tematyce górskiej. To pozycja obowiązkowa na półkach wszystkich wielbicieli gór i nie tylko. Mam nadzieję, że tą krótką recenzją choć trochę was zachęciłam. Niewiele osób słyszało o tej książce. Szkoda bo to jedna z najlepszych jakie czytałam. Gorąco wam polecam!

 

Bear Grylls, Pokonać Everest

               Od pewnego czasu bez reszty pochłonęły mnie książki poświęcone wspinaczce wysokogórskiej. Z zapałem kupuję kolejne książki i czytam je w wolnych chwilach. Pewnie zauważyliście, że ostatnio rzadziej do was pisze, rzadziej odwiedzam was na blogach. Wszystko przez te Himalaje. Otwieram książkę i przenoszę się we wspaniały świat wiecznego lodu. Świat wokół wówczas jakby nie istnieje.

Pierwszą moją książkę poświęconą tematyce górskiej jakiś czas temu już wam opisywałam. „Przesunąć Horyzont” Martyny Wojciechowskiej, pamiętacie?

Dzisiaj chciałabym opowiedzieć wam historię Beara Gryllsa przedstawioną w jego autorskiej książce, „Pokonać Everest”.

Bear Grylls, a właściwie Edward Michael Grylls urodził się 7 czerwca 1974roku. Miłość do gór narodziła się już we wczesnym dzieciństwie, kiedy to pod czujnym okiem ojca uczył się wspinaczki. Tuż po skończeniu studiów na Uniwersytecie w Londynie, Grylls wstąpił do armii. Przez trzy lata służył w brytyjskich służbach specjalnych. Pewnego dnia podczas skoku z samolotu nad afrykańską pustynią, czasza spadochronu nie otworzyła się prawidłowo. Bear cudem uszedł z życiem doznając poważnego złamania kręgosłupa.

Po wypadku młody chłopak kilkanaście tygodni spędził w szpitalu. Na nowo musiał nauczyć się chodzić, mówić, oddychać. Wtedy też musiał podjąć decyzję o porzuceniu służby w wojsku, która dawała mu tyle szczęścia. Nie wyobrażał sobie jednak siebie w normalnej pracy.

W tych trudnych chwilach Bear przypomniał sobie o swoim dziecięcym marzeniu. Obraz Everestu znów pojawił się przed jego oczami. Odtąd najwyższa góra świata stała się celem jego życia. Determinacja była ogromna, zaledwie dwa lata po wypadku, w wieku 23lat, Bear Grylls stał się najmłodszym brytyjskim zdobywcą Everestu.

„Nie zdobyłem Mount Everestu. To Everest pozwolił mi wczołgać się na szczyt i pozostać na nim kilka minut”

źródło zdjęcia

Ta książka, to wspaniała opowieść o wielkim bohaterze, który po dramatycznym upadku podniósł się i zdobył najwyższy cel. Grylls opisuje historię wyprawy na Everest bardzo szczegółowo. Od momentu pozyskiwania funduszy, aż po atak szczytowy i powrót do domu. To wspaniała historia o wielkiej odwadze, sile, wytrwałości, ale także o strachu.

Całą opowieść czyta się bardzo przyjemnie. Nie brakuje w niej wielu zabawnych momentów, ale też chwil grozy i strachu. Emocje towarzyszące lekturze są nie do opisania. Przez radość i śmiech, aż po smutek i płacz. Ta książka naprawdę podnosi poziom adrenaliny!

„Piekło Dakaru”- Krzysztof Hołowczyc, Julian Obrocki

                           Kiedy usłyszałam, że Krzysztof Hołowczyc pisze książkę, wiedziałam że to będzie coś wspaniałego. Krótko po premierze nowa książka stała już na mojej półce. Niestety z jej przeczytaniem musiałam czekać aż do zakończenia sesji. Wreszcie nadszedł jednak ten moment.

Nie myliłam się, książka jest genialna. Już po paru stronach, wciągnęła mnie bez reszty. Z żalem odkładałam ją na półkę, zostawiając sobie kilka rozdziałów na dzień następny. Nie chciałam, aby tak wspaniała przygoda zbyt szybko się skończyła.

Krzysztofa Hołowczyca nie muszę chyba wam przedstawiać. Julian Obrocki to dziennikarz, podróżnik, fotografik, który także zapisał ważną kartę w historii polskiego rajdu Paryż-Dakar. W 1988, jako jeden z pierwszych Polaków, dotarł do mety , jako pilot w polskiej załodze ciężarówki Star. Wysłuchał on opowieści Krzysztofa Hołowczyca i przygotował tekst do druku.

Książka podzielona jest na osiem rozdziałów. Każdy z nich to kolejny rok przygotowań i wreszcie start w rajdzie. Tak, nie pomyliłam się, bo przygotowania do następnego rajdu zaczynają się tuż po powrocie z rajdu poprzedniego.

” Od lat śledzę przed telewizorem ten szalony rajd. Od lat wysłuchuję uporczywych nalegań dwójki przyjaciół – Julka Obrockiego i Jurka Mazura. Mówią, że to wielkie wyzwanie, jak lot na Księżyc, że pora wreszcie się z tym zmierzyć. Zbywałem ich brzęczenie, wmawiałem im i sobie, że to rajd za wolny, więc może dobry na emeryturę. Ale ziarenko saharyjskiego piasku gdzieś wbili mi w serce i coraz częściej zaczęło dawać znać o sobie.”

Tak właśnie zaczyna się wielka przygoda Krzysztofa Hołowczyca z rajdem Paryż-Dakar. Mimo wielu problemów na trasie, debiut można zaliczyć do udanych. Przedostatni odcinek specjalny załoga – Krzysztof Hołowczyc, Jean Marc kończy na wspaniałym ósmym miejscu. To polski rekord Dakaru! Jeszcze tylko krótki, symboliczny etap wokół Różowego Jeziora i upragniony koniec. Niestety radość trwa krótko. Wspaniale spisujące się dotąd Mitsubishi Pajero zawodzi na kilkaset metrów przed metą. Silnik gaśnie i nie daje się go uruchomić. Szczęśliwie po godzinie ostatnia na trasie ciężarówka lituje się nad załogą i holuje auto do mety. Swój debiut Krzysztof Hołowczyc kończy na 60 miejscu.

„Zabolało, ale zaraziło mnie bardzo mocno. Wszystkie przekleństwa, które rzucaliśmy pod adresem tego rajdu i samochodu, na mecie tracą swe znaczenie.” Tak, już po zakończeniu, komentuje rajd Hołowczyc. „Na razie nienawidzę Dakaru. Zwłaszcza patrząc na wychudzoną własną gębę. Trochę zdrowia mnie to kosztowało. A jednak… co chwilę łapię się na tym, że bezwiednie myślę, jak by usprawnić auto na przyszły rok.”

Początkowo Dakar miał być tylko jednorazową przygodą, sprawdzeniem swoich umiejętności, chęcią spróbowania czegoś nowego. Jednak „nieuleczalna choroba – Dakar” dopadła także Hołka. Co więcej, trwa już osiem lat. Coś mi mówi, że trwać będzie jeszcze długo. Szanse na wielką wygraną są coraz większe. Szczególnie po tegorocznym Dakarze, gdy sukces był już tak blisko.

Dziś Dakar nie jest taki jak był kiedyś. Przede wszystkim, trasa nie prowadzi już przez Afrykę, a przez Amerykę Południową. Jak pisze Hołowczyc, mimo że pustynia Atacama jest trudniejsza i bardziej emocjonująca niż Sahara, prawdziwy duch Dakaru umarł. Wciąż jest to jednak najtrudniejszy i najdłuższy rajd. Dlatego co roku ściąga on setki zawodników i tłumy kibiców. Piekielny rajd. Tylko najlepsi, najbardziej wytrwali osiągają metę. Pozostali zostawiają na pustyni marzenia, zdrowie i pieniądze. Szybko jednak zapominają o bólu i za rok wracają.

Zachęcam wam do przeczytania książki. Każdego, nie tylko wielbicieli sportów motorowych. Wspaniale jest poznać ten największy rajd od kuchni. Przyznam szczerze, że nigdy nie śledziłam dokładnie przebiegu Dakaru. Teraz na pewno się to zmieni!

 zdjęcie

Przesunąć horyzont, Martyna Wojciechowska

              Znacie już moje zamiłowanie do gór. Pisałam wam już też o moim ulubionym podróżniku, Wojciechu Cejrowskim. Do tego tematu na pewno będę jeszcze wracać.

Tymczasem dzisiaj chciałabym was zabrać w bardzo daleką podróż. Kilka dni temu skończyłam lekturę książki Martyny Wojciechowskiej, „Przesunąć Horyzont”. Jestem nią zafascynowana. Czytałam już wcześniej książki znanej wam dziennikarki i podróżniczki. Jednak ta ostatnia zrobiła na mnie największe wrażenie.

źródło zdjęcia

W swojej książce Martyna Wojciechowska opisuje wyprawę Falvit Everest Expedition, która 18maja 2006 roku zdobyła najwyższy szczyt Ziemi.

Opowieść rozpoczyna się na Islandii, w 2004 roku. Dziennikarka i jej ekipa właśnie nakręcają materiał do kolejnego odcinka programu Misja Martyna. Wtedy też ma miejsce tragiczny wypadek samochodowy. Rafał, operator i najlepszy przyjaciel Martyny umiera na miejscu. Bohaterka zaś ze złamanym  kręgosłupem zostaje przewieziona do szpitala.

Po powrocie do Polski Martynę czeka ciężka i długa rehabilitacja. Bohaterka jest załamana, traci sens życia. Podczas pobytu w sanatorium często ogląda ona filmy dokumentalne z wypraw wysokogórskich. Tak wszystko się zaczyna.

„Kiedy jest tak bardzo, bardzo źle, to musisz przesunąć sobie horyzont. Nie możesz myśleć tylko o tym, że następnego dnia trzeba wstać i ćwiczyć, żeby dojść do jakiejś tam formy. Musisz spojrzeć na tyle daleko, żeby odzyskanie sprawności było tylko nic nieznaczącym etapem, bo prawdziwy cel leży znacznie dalej. A w zasadzie – wyżej…”

Od tego momentu głównym celem bohaterki jest zdobycie Góry Gór. Kobieta po dwukrotnym złamaniu kręgosłupa, po chemioterapii i dwóch operacjach stawia sobie takie wyzwanie. Myślicie, niemożliwe. Czyżby?

Autorka pisze także o swoich przygotowaniach do wyprawy. Pokrótce opisuje wejście na Mount Blank, Kilimandżaro, Aconcague.

Następnie przenosimy się do stolicy Nepalu, Katmandu. Autorka w zabawny sposób opisuje miasto i miejscową ludność. Ostatnie przygotowania dobiegają końca i ekipa wyrusza do bazy pod Everestem.

Tutaj rozpoczyna się walka z naturą i własnymi słabościami. Na tak dużej wysokości nawet niepozorne czynności są ogromnym wysiłkiem. Niezbędnym etapem poprzedzającym atak szczytowy jest aklimatyzacja. Jest to proces polegający na stopniowym przystosowaniu organizmu do warunków panujących na dużych wysokościach. Polega na wielokrotnym wspinaniu się do pewnej wysokości i schodzeniu niżej na odpoczynek.

Proces aklimatyzacji trwa bardzo długo, Martyna dokładnie opisuje każdy etap. Wreszcie rozpoczyna się oczekiwanie na okno pogodowe i atak szczytowy.

Jak już wcześniej pisałam, jestem zachwycona tą książka. Jedyną jej wadą jest to, że tak szybko się kończy. Przeczytałam ją w ciągu trzech wieczorów i teraz żałuję, że nie zostawiłam sobie na dłużej. Na temat wypraw wysokogórskich powstało już wiele filmów, książek, reportaży. Jednak „Przesunąć Horyzont” jest wyjątkowa. Martyna Wojciechowska opisuje wyprawę  z perspektywy zwykłego człowieka. Nie ukrywa swojego strachu i zmęczenia. Pisze o swoich smutkach i radościach, zaraża swoją pasją.

Mogłabym tak pisać jeszcze długo. Jednak na tym zakończę, resztę przeczytacie już sami. Gorąco polecam, nie tylko miłośnikom gór!

„Człowiek jest taką dziwną istotą, że ciągle chce czegoś więcej. Nie wystarcza mu to, że ma gdzie spać i co jeść, kochającą rodzinę i uporządkowane życie. Myśli, marzy i biegnie do czegoś nie do końca określonego. Chce odkrywać, poznawać, zdobywać cele jawiące się w jego wyobraźni. Nie wie do końca, po co i dlaczego”.

Marek Kamiński, W drodze [w:] Korona Ziemi.

 

Mount Everest, Czomolungma, Sagarmatha, Góra Gór, 8848m n.p.m.

źródło zdjęcia

Podróżnik WC, Wojciech Cejrowski

                  Sezon Formuły1 już nami. Jednak wcale nie oznacza to, że w świecie F1 będzie teraz nudno. Przed nami silly season, czyli okres transferów. Wpisy na temat królowej sportu motorowych będą dalej pojawiać się na blogu, ale na pewno rzadziej. Dlatego myślę, że czas wprowadzić nowy temat na blogu.

Lubicie książki podróżnicze? Ja uwielbiam i przyznam się, że w ostatnim czasie tylko takie czytam. W najbliższym czasie postaram się wam opisać kilka moich ulubionych książek. Mam nadzieję, że i wam się spodobają.

Moja przygoda z literaturą podróżniczą zaczęła się od „Podróżnika WC” Wojciecha Cejrowskiego. Książka spodobała mi się do tego stopnia, że pochłonęłam ją w 3 godziny. Teraz leży na półce w akademiku i w wolnych chwilach do niej powracam.

Autora książki, Wojciecha Cejrowskiego chyba nie muszę wam przedstawiać. Jest to postać bardzo kontrowersyjna, ze względu na twarde, często skrajne poglądy. Jednak jego talent pisarski jest niekwestionowany. Autor ma niezwykłą zdolność do obserwacji i opisywania ludzkich zachowań. Swoje przygody opisuje lekko i z humorem. Jego teksty i opowieści interesują i bawią.

źródło zdjęcia

Jeśli jeszcze nie czytaliście książek Wojciecha Cejrowskiego, lekturę polecam zacząć właśnie od „Przewodnika WC”. Jest to pierwsza książka Cejrowskiego. Autor opisuje w niej swoje pierwsze wyprawy. Czasy kiedy jeszcze nie był rozpoznawany. Ale nie tylko. W książce znajdziemy także zabawne opowieści z dzieciństwa autora.

Swoją przygodę podróżniczą Cejrowski zaczął właśnie od czytania książek. Pomyślicie pewnie skąd wziąć pieniądze na wyprawę? Nic trudnego. Na swoją pierwszą wyprawę autor zabrał 200 dolarów pożyczone od ojca i zaszyte w kamizelkę. I nie wolno było ich wydać! Były to pieniądze tylko na czarną, najczarniejszą godzinę. A po powrocie należało oddać wszystko, z odsetkami. Aby kupić bilet, podróżnik sprzedał lodówkę. Tak, lodówkę! No bo przecież po co nam lodówka. W podróży na pewno się nie przyda:)

Książka ma charakter prawdziwego przewodnika. Autor opisuje jak należy przygotować się do wyprawy, co zabrać, czego spodziewać się w trakcie. Prawdziwy podróżnik musi liczyć się ze wszelkimi niedogodnościami. Kąpiel raz w tygodniu, suszenie ubrań na sobie, spanie na dworze. Niezbędna jest umiejętność odpowiedniego pakowania: 2pary majtek, 2 koszulki, 2 pary spodni. Tyle wystarczy. Każdą kolejną rzecz trzeba dźwigać na własnych plecach.

Wielką zaletą Cejrowskiego jest niespotykana zdolność do opowiadania. Zaraża on swoją pasją i chęcią podróżowania. W książce znajdziecie mnóstwo nieoczekiwanych sytuacji i zabawnych przygód. Opowiadania Cejrowskiego uzależniają, sprawiają że inaczej zaczynamy patrzeć na świat. Kątem oka zaczynamy zerkać na lodówkę. Właśnie, tak. Przyznam się, że już wielokrotnie miałam ochotę rzucić wszystko, sprzedać lodówkę i jechać. Tylko niestety brak mi odwagi. Według WC prawdziwy podróżnik musi być odważny, inaczej nie ruszyłby się z fotela.

Jednym słowem polecam! Zbliżają się święta. Książka będzie na pewno i idealnym prezentem dla waszych najbliższych.